- Zaraz dojdziemy, do słonia znaczy się.
Malina uśmiechnęła się figlarnie i zakontynuowała:
- Wtedy w kafejce miałam najpierw podobne zdanie, jak ty, że to był zbieg okoliczności, przypadek. Bo tylko idiota lub zadufany w sobie ignorant nie wierzy w przypadki. Ale co szkodzi to zbadać? Zaczęłam od Diuny, ale to tylko bajka. Potem eksperymentowałam w pracy. Ty wiesz, jaki dziewuchy miały ubaw, gdy buczałam na wazonik, czy jakieś tam pudełka? Ale to była ślepa uliczka, fałszywy trop. Więc wzięłam stertę książek, tą co tu widzisz, po czym zabrałam się za teorię. Sporo znalazłam ciekawych rzeczy, ale przede wszystkim pojęłam, że to nie może działać na martwe rzeczy, tylko na psyche. Nie mam takiej fizycznej mocy, jak mają te trąby tybetańskie, oni tam faktycznie poruszają przedmioty.
- A kiedy będzie o słoniu?
- Kasik, nie przerywaj. Po porcji teorii przyszedł czas na eksperymentowanie. Więc dziś po robocie pojechałam do zoo.
- Chyba nie chciałaś...
- Nie, no coś ty, ocipiałaś? Zero testów na zwierzakach. To znaczy można na zwierzakach, ale tylko naszego gatunku. Jedynego gatunku, gdzie zdarzają się szury, których po prostu nie żal.
- Ale czemu akurat do zoo?
- To dziwnie jakoś wyszło. Bo akurat zachciało mi się pukać, mrówki w dupie mi się uruchomiły, a tam pracuje taki jeden znajomy koleś...
- Wiem, ten od słoni, mówiłaś.
- Miałam z nim kiedyś takie szybkie coś tam, fajnie było, więc postanowiłam to powtórzyć. Ale zanim do niego dotarłam, to trafił się obiekt, nawet dwa. Próbowali karmić strusia jakimiś chrupkami, mimo że tablica jak wół, żeby nie dokarmiać. No, to na nich nabuczałam.
- Zadziałało?
- Połowicznie. Jeden uciekł, krejzolki się widać wystraszył, ale drugi wykonał przymiarkę do fajta. Nie padł całkiem, ale się mocno zachwiał.
Kaśka parsknęła śmiechem:
- Z defekacją?
- Nie sprawdzałam. Szybko dałam dzidę w drugą stronę.
- Potem był już słoń?
- Prawie, bo najpierw był koleś od słoni.
- Tego nie musisz opowiadać.
- No pewnie, za już potem namówiłam go, żeby wprowadził mnie do tych słoni. Trochę pękał, bo to nie jest bezpieczne. Taki słoń mnie nie zna, może coś mu nie pasować, jakiś dźwięk, zapach. Tak więc tylko pogłaskałam sobie jednego tak przez takie barierki. Wiesz, jaki był milusi w dotyku? Ale wtedy...
Tu Malina wykonała efektowną pauzę.
- No, co wtedy?
- Jaki słoń wydaje odgłos?
- Jak to jaki? Trąbi?
- Czasem tak, ale nie tylko. Nie wiem, jak to mam centralnie nazwać. To był taki cichy, głęboki, basowy pomruk. Ten chłopak mi powiedział, że połowy tego człowiek wcale nie słyszy.
- Rozumiem. Infradźwięki. Słyszałam, że kiedyś w amerykańskich kinach używano tego, żeby ludzie szybciej wychodzili z sali. Potem chyba tego zabronili, ale nie wiem dokładnie. A jak ty się czułaś?
- Trudno opisać. Z jednej strony bardzo miło, ale z drugiej taki jakiś niepokój mi przeszedł po plecach. Jednak wtedy pojęłam cały temat. Czyli jutro oddaję książki, po czym biorę się za eksperymenty.
Tym razem Kaśka aż się popłakała ze śmiechu:
- Już to widzę. Lalka szwęda się po ulicach i buczy na różnych złoli. Wiesz, jak będę kiedyś miała zaparcie, to na mnie też wtedy nabucz.
- Ty nie jesteś złolem, tobie się buczenie nie należy. Aha, tylko na razie dziób na kłódkę. Ani słowa Rudej, Anicie, innym zresztą też.
- Lalka, nie obrażaj, dobre?!
Malina uśmiechnęła się figlarnie i zakontynuowała:
- Wtedy w kafejce miałam najpierw podobne zdanie, jak ty, że to był zbieg okoliczności, przypadek. Bo tylko idiota lub zadufany w sobie ignorant nie wierzy w przypadki. Ale co szkodzi to zbadać? Zaczęłam od Diuny, ale to tylko bajka. Potem eksperymentowałam w pracy. Ty wiesz, jaki dziewuchy miały ubaw, gdy buczałam na wazonik, czy jakieś tam pudełka? Ale to była ślepa uliczka, fałszywy trop. Więc wzięłam stertę książek, tą co tu widzisz, po czym zabrałam się za teorię. Sporo znalazłam ciekawych rzeczy, ale przede wszystkim pojęłam, że to nie może działać na martwe rzeczy, tylko na psyche. Nie mam takiej fizycznej mocy, jak mają te trąby tybetańskie, oni tam faktycznie poruszają przedmioty.
- A kiedy będzie o słoniu?
- Kasik, nie przerywaj. Po porcji teorii przyszedł czas na eksperymentowanie. Więc dziś po robocie pojechałam do zoo.
- Chyba nie chciałaś...
- Nie, no coś ty, ocipiałaś? Zero testów na zwierzakach. To znaczy można na zwierzakach, ale tylko naszego gatunku. Jedynego gatunku, gdzie zdarzają się szury, których po prostu nie żal.
- Ale czemu akurat do zoo?
- To dziwnie jakoś wyszło. Bo akurat zachciało mi się pukać, mrówki w dupie mi się uruchomiły, a tam pracuje taki jeden znajomy koleś...
- Wiem, ten od słoni, mówiłaś.
- Miałam z nim kiedyś takie szybkie coś tam, fajnie było, więc postanowiłam to powtórzyć. Ale zanim do niego dotarłam, to trafił się obiekt, nawet dwa. Próbowali karmić strusia jakimiś chrupkami, mimo że tablica jak wół, żeby nie dokarmiać. No, to na nich nabuczałam.
- Zadziałało?
- Połowicznie. Jeden uciekł, krejzolki się widać wystraszył, ale drugi wykonał przymiarkę do fajta. Nie padł całkiem, ale się mocno zachwiał.
Kaśka parsknęła śmiechem:
- Z defekacją?
- Nie sprawdzałam. Szybko dałam dzidę w drugą stronę.
- Potem był już słoń?
- Prawie, bo najpierw był koleś od słoni.
- Tego nie musisz opowiadać.
- No pewnie, za już potem namówiłam go, żeby wprowadził mnie do tych słoni. Trochę pękał, bo to nie jest bezpieczne. Taki słoń mnie nie zna, może coś mu nie pasować, jakiś dźwięk, zapach. Tak więc tylko pogłaskałam sobie jednego tak przez takie barierki. Wiesz, jaki był milusi w dotyku? Ale wtedy...
Tu Malina wykonała efektowną pauzę.
- No, co wtedy?
- Jaki słoń wydaje odgłos?
- Jak to jaki? Trąbi?
- Czasem tak, ale nie tylko. Nie wiem, jak to mam centralnie nazwać. To był taki cichy, głęboki, basowy pomruk. Ten chłopak mi powiedział, że połowy tego człowiek wcale nie słyszy.
- Rozumiem. Infradźwięki. Słyszałam, że kiedyś w amerykańskich kinach używano tego, żeby ludzie szybciej wychodzili z sali. Potem chyba tego zabronili, ale nie wiem dokładnie. A jak ty się czułaś?
- Trudno opisać. Z jednej strony bardzo miło, ale z drugiej taki jakiś niepokój mi przeszedł po plecach. Jednak wtedy pojęłam cały temat. Czyli jutro oddaję książki, po czym biorę się za eksperymenty.
Tym razem Kaśka aż się popłakała ze śmiechu:
- Już to widzę. Lalka szwęda się po ulicach i buczy na różnych złoli. Wiesz, jak będę kiedyś miała zaparcie, to na mnie też wtedy nabucz.
- Ty nie jesteś złolem, tobie się buczenie nie należy. Aha, tylko na razie dziób na kłódkę. Ani słowa Rudej, Anicie, innym zresztą też.
- Lalka, nie obrażaj, dobre?!
W środę właściwie nic się nie działo. Malina przyszła po pracy do domu i od razu poszła lulu, bo w nocy pobudka na Wiosenny Sabat. Tak więc nawet nie wiedziała, kiedy wróciła Kaśka. Zwykle zresztą wracała późno, bo klub był jakby jej drugim domem, tam zarabiała na rachunki, tam też ćwiczyła, bo jak już wiadomo Kawiarni, jest to kobieta trenująca, która żadnego sportu się nie boi. Praktycznie rzecz biorąc, to była trochę szefową tego klubu, więc sama sobie ustalała godziny pracy. Poza tym, jak już wiemy, po południach zaczął przychodzić ćwiczyć obiekt jej pożądania. Malina bardzo kibicowała swojej psiapsi, do tego jeszcze postanowiła dopomóc rozwojowi sytuacji. Zanim obie wyszły i pojechały nocą na wspomniany sabat spytała:
- No, jak tam z twoim Adaśkiem?
- Powolutku. Wstępny poziom wymiany miłych uśmiechów.
- Mogę ci to ogarnąć od ręki.
- Nie, tak nie chcę. Żadnych czarowskich uroków. Chcę tak jak Anita dosiadła Borka, magią naturalną, bez ekstra sztuczek.
- Jednak powoli to trwa, a mrówki w dupie gryzą. Tak?
- Oj, daj już spokój. Gotowa? To jedziemy.
Tak oto wracamy do pierwszego docinka, kiedy obie panie wracają już po sabacie. Malina po drodze kombinowała, wreszcie wykombinowała. Całość planu miała już gotową czwartkowego wieczoru, nie był on zresztą taki zbyt skomplikowany, wręcz prymitywny, na pograniczu gimbazy.
- Kasiu, jutro w robocie kończymy bibliotekę.
- Wiem. I co z tego?
- Ja się wyprowadzę dopiero w sobotę. Może być?
- Oj weź Lalka, możesz kiedy chcesz. Choćby i za rok.
- Ale za to powiem ci, co robimy jutro po południu.
- My? Jak to?
- To jest tak, że Anita jutro jedzie do siebie, bo robi sessin zenowskie. Wiesz, dogadała się z tą Zulą, co była kiedyś na sabacie, pamiętasz.
- Pamiętam, bardzo ciekawa osóbka, tylko...
- Czekaj, daj spokojnie dokończyć. W piątki Anity nigdy nie ma w domu, znaczy u Borka, tylko jest u siebie. Wiesz, nasze sabaty, czy tam jakieś inne swoje zajęcia. Co robi wtedy Borek?
- Łazi na dupy?
- No coś ty?
- To nie wiem. Gra na kompie? Idzie do kina?
- Nie. Borek wtedy pije piwo. A z kim?
- Chyba mam w oczach błysk zrozumienia. Ale jeszcze...
- Cicho! Otóż my też się tam zjawimy. I wtedy będziesz miała okazję sobie pogadać z tym swoim wielkim ciachem. Tak bardziej prywatnie, nie klubowo. Poznacie się bliżej, lepiej. Pasuje taki pomysł?
- Dobre. Tylko co na to Borek?
- Borek ma gówno do gadania. Zrobi wszystko, co mu każę. Zgodzi się na każdy sztos, który zarządzę. Jestem Malina, jego ukochana sioreczka!
- Jest jeszcze Anita. Ukochana dupeczka.
- No, tak. Rządzimy nim na zmianę i zgrzytów zero. Ale to nie jest akurat teraz istotne. Zresztą jej też by się ten plan spodobał. Czyli co Kasiu? Wchodzisz?
- No pewnie. Diabła za rogi.
- Wystarczy za ten jeden, jaspisowy.
Wspólny radosny śmiech zakończył wieczorną debatę.
Adaśko wszedł do pokoju i postawił na stole zgrzewkę puszek piwa. Spojrzał groźnie na Borka i wskazując palcem na pakunek zakomenderował:
- Napierdalamy!
W tym momencie otwarły się drzwi wejściowe, po czym po chwili do pokoju wkroczyły dwie kobiety. Chyba zrobiły wrażenie, gdyż obaj panowie mieli nader zaskoczone miny. Wymienili spojrzenia, po czym Adaśko oświadczył:
- To ci dopiero niespodzianka.
Jedna z pań odparła stanowczym tonem:
- Tak miało być. Prawda braciszku?
- Nnnnooo... Tak jakby...
Nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale pod wpływem lodowatego spojrzenia Maliny ów braciszek dodał jakby nieco pewniej:
- Taki był właśnie plan.
Kaśka szybko dodała:
- Wczoraj było Święto Wiosny.
- Moją siostrę znasz, a to jest...
Adaśko przerwał Borkowi:
- A to jest pani Katarzyna, szefowa klubu, gdzie ostatnio, gdzieś od tygodnia zacząłem bardziej dbać o formę.
- Dla przyjaciół Kaśka, po co te ceregiele? Za to szefowa to gruba przesada. Szefem, właścicielem jest mój stryj, ja tam tylko pracuję, doglądam interesu.
Tu wtrąciłam Malina:
- Może nie stójmy tak? Borek, czyń horrory domu.
- Honory.
- Tak właśnie powiedziałam.
Gdy wszyscy się już byli rozsiedli, Adaśko sięgnął do zgrzewki, wyjął jedną puszkę, po czym z galanterią podał Kaśce.
- Pani będzie łaskawa?
- Zasadniczo to narkotyków nie używam, ale jedno piwko przy takim święcie jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Trzasnęły i syknęły otwierane puszki, powoli zaczęła się rozkręcać wesoła rozmowa, zaś Malina sięgnęła po swój plecaczek i wyjęła zeń pudełeczko, dokładnie to, które otrzymała od Anity dzień wcześniej. Następnym wyjętym przedmiotem było nieduże bongo, które nabiła Ziołem z owego pudełeczka. Gdy faja zatoczyła pierwsze okrążenie, zabawa nabrała kultury i zrobiło się po prostu miło. Jednak już po dwóch, czy trzech kwadransach, baczny boczny obserwator zauważyłby, że właściwie rozmawiają tylko dwie osoby: Kaśka i Adaśko. Malina milczała, a gdy Borek chciał coś wtrącić dyskretnym gestem nakazała mu powściągliwość. Przy okazji wyjęła też z plecaczka kilka paczek chipsów, czy też chrupek, za to schowała doń cztery piwa ze stołu. Zauważył to tylko Borek, ale siostra znowu dała mu znać, żeby nie zadawał żadnych pytań. Za to po kolejnym kwadransie wstała i syknęła do brata:
- Idziemy. Mam ochotę na mały spacerek.
Kaśka i Adaśko byli tak zaaferowani rozmową, że zupełnie nie zwrócili na to uwagi, tak samo też nie zareagowali, gdy rodzeństwo wyszło było na klatkę schodową. Borek posłusznie szedł za Maliną, zaś gdy już wyszli na ulicę zatrzymali się przy vanie ich gigantycznego kolegi.
- Ile wypiłeś piw?
- Jedno, drugie napocząłem. A czemu pytasz?
- Może być. Przejedziemy się kawałek.
Borek zdziwiony spojrzał na wręczone mu kluczyki:
- Skąd to masz?
- Podpiździłam. Wasze, znaczy Anity auto zabrała Anita, na wehikule Kaśki to ja mocno nie bardzo, ty chyba też. Na jakieś autobusy za dużo czekania, a na taryfę szkoda kasy. Więc pożyczamy na chwilę vana od Adaśka. Jemu teraz to pudło nie jest potrzebne, ma ciekawsze zajęcie do ogarnięcia.
- A gdzie mamy jechać?
- Do Kaśki. Mamy piwo, coś zrobię do żarcia, pogadamy sobie rodzinnie, jak siostra z bratem. Dawno nie mieliśmy takiej okazji. Będziemy się dobrze bawić. Wrócimy tu rano. No, ruchy. Otwieraj, wsiadaj, jedziemy.
Zanim jednak Borek odpalił auto, to nagle dostał ataku śmiechu. Po chwili zawtórowała mu Malina, zaś on kręcąc głową stwierdził:
- No, siśka, ty to jesteś niezła... No, ta...
- Ta co?
- Rajfurzyca? Tak to się nazywa?
- Złe słowo. Jeśli już, to swacica.
- Myślisz, że będzie coś z tego?
- Tego to ja już nie wiem. Ja go za nią nie przelecę, to już musi ona sama. Ale znając jej siłę przebicia, determinację, zdecydowanie, to...
- I tego za bardzo nie rozumiem. Kaśka zawsze robiła na mnie wrażenie takiej zimnej, nieprzystępnej, aseksualnej. Chorej pod tym względem.
- Nie wszystko o niej wiesz na ten temat, zresztą nie musisz, ale mnie akurat też zaskoczyła. Po prostu trafiła na swojego chłopa, po czym się zabujała. Postanowiłam jej jakoś dopomóc. Zwykle to ona mnie pomaga w różnych sprawach. Przyszła pora na rewanż.
Gdy już byli na miejscu, siedzieli sobie wygodnie popijając piwem naprędce zaimprowizowaną kolację Borek zapytał:
- Co będzie, gdy się zorientują, że coś nas za długo nie ma? Bo w końcu muszą to kiedyś wreszcie zauważyć.
- To jest jedyny słaby punkt mojego planu. Inna sprawa, że nie muszą się od razu łoić. Sukcesem jest, jeśli coś zaiskrzy. Poza tym ja nie znam Adaśka od tej strony, powinnam najpierw ciebie zapytać jak to z nim jest.
- Gejem nie jest na pewno. Za to o jego dupach sam nie wiem za wiele. Miał jakieś tam, ale teraz chyba nikogo nie ma.
- Ja sobie tak jednak myślę, że trzeba zadzwonić, nie czekać, aż któreś do nas zadzwoni. Niech wiedzą, że mają full luz, że nie wpadniemy im nagle, nie zaskoczymy ich podczas czegoś tam.
- Tylko kto do kogo?
- Chyba oboje na raz. Ty do niego, ja do niej. Nie wiem. Nie. Może ja najpierw tyrknę do Kaśki. Ona zna plan, on nie. Chyba, że już się dowiedział od niej, tak też mogło być. Dobra, dzwonię.
Malina nie czekała zbyt długo:
- No? Możesz rozmawiać?
- ...
- Zajebiście! To ja już nie przeszkadzam. My będziemy jakoś wcześnie rano, więc... I wiesz Kasiu, co ci powiem? Strasznie się cieszę.
Gdy odkładała telefon Borek spytał:
- To jak rozumiem, ja już nie muszę dzwonić?
- Dobrze rozumiesz. Poszło sporo szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Brawo Kaśka, zuch dziewczyna.
Malina i Borek nie przyjechali aż tak bardzo wcześnie. Długo gadali w nocy, omawiali różne rodzinne sprawy, więc trzeba było to odespać. Gdy weszli do mieszkania, Adaśko siedział przy stole pijąc kawę. Było idealnie posprzątane, nie istniał żaden ślad po tym, że była jakaś impreza. Malina spytała:
- Gdzie Kaśka?
- W łazience.
Podeszła do drzwi tegoż pomieszcznia:
- Kasik, to ja. Można?
- Luz, wchodź.
Borek wciąż rozglądał się po pokoju:
- Coś mi się tu nie zgadza.
Adaśko jakby wstrzymał oddech, gdy jego kumpel zawołał:
- Gdzie jest kurwa łóżko?
Istotnie, tam gdzie zawsze stał ten mebel było jakoś dziwnie nisko, gdyż zamiast niego leżał tylko materac, elegancko zaścielony, przykryty narzutą.
- Gdzie jest reszta?
- Na śmietniku.
- Aż taka ruina była?
- No.
Falibor obrzucił wzrokiem całą zwalistą postać kumpla.
- Nieźle.
- Ale w poniedziałek przywiozę nowe.
- Domyślam się.
Z łazienki wyszły mocno roześmiane Malina i Kaśka.
- Borek, suszarki nie mogłam znaleźć.
- Znając logikę Anity może być wszędzie, nawet w lodówce. Nie, żartuję. Ale na lodówce faktycznie może leżeć, zobacz tam.
Gdy Kaśka wyszła do kuchni nadal rozchachana Malina spytała:
- Rozumiem, że wiesz, co się stało?
- Wiem, choć nie aż tak detalicznie. Ale nie jest to potrzebne. Zastanawiam się tylko, co powiem Anicie, gdy wróci w niedzielę?
- Jak to co? Prawdę. To co wiesz. A do czasu, jak przyjedzie nowe wyrko będziecie się pukać trochę niżej. Miłość nie zna ograniczeń meblowych.
Ale o tym, znaczy o meblach już nie w tym odcinku. Co więcej, to już nawet nie w tym mini serialu, bo zaistniała sobie taka sytuacja, że właśnie się wziął i skończył. BULBA!
- No, jak tam z twoim Adaśkiem?
- Powolutku. Wstępny poziom wymiany miłych uśmiechów.
- Mogę ci to ogarnąć od ręki.
- Nie, tak nie chcę. Żadnych czarowskich uroków. Chcę tak jak Anita dosiadła Borka, magią naturalną, bez ekstra sztuczek.
- Jednak powoli to trwa, a mrówki w dupie gryzą. Tak?
- Oj, daj już spokój. Gotowa? To jedziemy.
Tak oto wracamy do pierwszego docinka, kiedy obie panie wracają już po sabacie. Malina po drodze kombinowała, wreszcie wykombinowała. Całość planu miała już gotową czwartkowego wieczoru, nie był on zresztą taki zbyt skomplikowany, wręcz prymitywny, na pograniczu gimbazy.
- Kasiu, jutro w robocie kończymy bibliotekę.
- Wiem. I co z tego?
- Ja się wyprowadzę dopiero w sobotę. Może być?
- Oj weź Lalka, możesz kiedy chcesz. Choćby i za rok.
- Ale za to powiem ci, co robimy jutro po południu.
- My? Jak to?
- To jest tak, że Anita jutro jedzie do siebie, bo robi sessin zenowskie. Wiesz, dogadała się z tą Zulą, co była kiedyś na sabacie, pamiętasz.
- Pamiętam, bardzo ciekawa osóbka, tylko...
- Czekaj, daj spokojnie dokończyć. W piątki Anity nigdy nie ma w domu, znaczy u Borka, tylko jest u siebie. Wiesz, nasze sabaty, czy tam jakieś inne swoje zajęcia. Co robi wtedy Borek?
- Łazi na dupy?
- No coś ty?
- To nie wiem. Gra na kompie? Idzie do kina?
- Nie. Borek wtedy pije piwo. A z kim?
- Chyba mam w oczach błysk zrozumienia. Ale jeszcze...
- Cicho! Otóż my też się tam zjawimy. I wtedy będziesz miała okazję sobie pogadać z tym swoim wielkim ciachem. Tak bardziej prywatnie, nie klubowo. Poznacie się bliżej, lepiej. Pasuje taki pomysł?
- Dobre. Tylko co na to Borek?
- Borek ma gówno do gadania. Zrobi wszystko, co mu każę. Zgodzi się na każdy sztos, który zarządzę. Jestem Malina, jego ukochana sioreczka!
- Jest jeszcze Anita. Ukochana dupeczka.
- No, tak. Rządzimy nim na zmianę i zgrzytów zero. Ale to nie jest akurat teraz istotne. Zresztą jej też by się ten plan spodobał. Czyli co Kasiu? Wchodzisz?
- No pewnie. Diabła za rogi.
- Wystarczy za ten jeden, jaspisowy.
Wspólny radosny śmiech zakończył wieczorną debatę.
Adaśko wszedł do pokoju i postawił na stole zgrzewkę puszek piwa. Spojrzał groźnie na Borka i wskazując palcem na pakunek zakomenderował:
- Napierdalamy!
W tym momencie otwarły się drzwi wejściowe, po czym po chwili do pokoju wkroczyły dwie kobiety. Chyba zrobiły wrażenie, gdyż obaj panowie mieli nader zaskoczone miny. Wymienili spojrzenia, po czym Adaśko oświadczył:
- To ci dopiero niespodzianka.
Jedna z pań odparła stanowczym tonem:
- Tak miało być. Prawda braciszku?
- Nnnnooo... Tak jakby...
Nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale pod wpływem lodowatego spojrzenia Maliny ów braciszek dodał jakby nieco pewniej:
- Taki był właśnie plan.
Kaśka szybko dodała:
- Wczoraj było Święto Wiosny.
- Moją siostrę znasz, a to jest...
Adaśko przerwał Borkowi:
- A to jest pani Katarzyna, szefowa klubu, gdzie ostatnio, gdzieś od tygodnia zacząłem bardziej dbać o formę.
- Dla przyjaciół Kaśka, po co te ceregiele? Za to szefowa to gruba przesada. Szefem, właścicielem jest mój stryj, ja tam tylko pracuję, doglądam interesu.
Tu wtrąciłam Malina:
- Może nie stójmy tak? Borek, czyń horrory domu.
- Honory.
- Tak właśnie powiedziałam.
Gdy wszyscy się już byli rozsiedli, Adaśko sięgnął do zgrzewki, wyjął jedną puszkę, po czym z galanterią podał Kaśce.
- Pani będzie łaskawa?
- Zasadniczo to narkotyków nie używam, ale jedno piwko przy takim święcie jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Trzasnęły i syknęły otwierane puszki, powoli zaczęła się rozkręcać wesoła rozmowa, zaś Malina sięgnęła po swój plecaczek i wyjęła zeń pudełeczko, dokładnie to, które otrzymała od Anity dzień wcześniej. Następnym wyjętym przedmiotem było nieduże bongo, które nabiła Ziołem z owego pudełeczka. Gdy faja zatoczyła pierwsze okrążenie, zabawa nabrała kultury i zrobiło się po prostu miło. Jednak już po dwóch, czy trzech kwadransach, baczny boczny obserwator zauważyłby, że właściwie rozmawiają tylko dwie osoby: Kaśka i Adaśko. Malina milczała, a gdy Borek chciał coś wtrącić dyskretnym gestem nakazała mu powściągliwość. Przy okazji wyjęła też z plecaczka kilka paczek chipsów, czy też chrupek, za to schowała doń cztery piwa ze stołu. Zauważył to tylko Borek, ale siostra znowu dała mu znać, żeby nie zadawał żadnych pytań. Za to po kolejnym kwadransie wstała i syknęła do brata:
- Idziemy. Mam ochotę na mały spacerek.
Kaśka i Adaśko byli tak zaaferowani rozmową, że zupełnie nie zwrócili na to uwagi, tak samo też nie zareagowali, gdy rodzeństwo wyszło było na klatkę schodową. Borek posłusznie szedł za Maliną, zaś gdy już wyszli na ulicę zatrzymali się przy vanie ich gigantycznego kolegi.
- Ile wypiłeś piw?
- Jedno, drugie napocząłem. A czemu pytasz?
- Może być. Przejedziemy się kawałek.
Borek zdziwiony spojrzał na wręczone mu kluczyki:
- Skąd to masz?
- Podpiździłam. Wasze, znaczy Anity auto zabrała Anita, na wehikule Kaśki to ja mocno nie bardzo, ty chyba też. Na jakieś autobusy za dużo czekania, a na taryfę szkoda kasy. Więc pożyczamy na chwilę vana od Adaśka. Jemu teraz to pudło nie jest potrzebne, ma ciekawsze zajęcie do ogarnięcia.
- A gdzie mamy jechać?
- Do Kaśki. Mamy piwo, coś zrobię do żarcia, pogadamy sobie rodzinnie, jak siostra z bratem. Dawno nie mieliśmy takiej okazji. Będziemy się dobrze bawić. Wrócimy tu rano. No, ruchy. Otwieraj, wsiadaj, jedziemy.
Zanim jednak Borek odpalił auto, to nagle dostał ataku śmiechu. Po chwili zawtórowała mu Malina, zaś on kręcąc głową stwierdził:
- No, siśka, ty to jesteś niezła... No, ta...
- Ta co?
- Rajfurzyca? Tak to się nazywa?
- Złe słowo. Jeśli już, to swacica.
- Myślisz, że będzie coś z tego?
- Tego to ja już nie wiem. Ja go za nią nie przelecę, to już musi ona sama. Ale znając jej siłę przebicia, determinację, zdecydowanie, to...
- I tego za bardzo nie rozumiem. Kaśka zawsze robiła na mnie wrażenie takiej zimnej, nieprzystępnej, aseksualnej. Chorej pod tym względem.
- Nie wszystko o niej wiesz na ten temat, zresztą nie musisz, ale mnie akurat też zaskoczyła. Po prostu trafiła na swojego chłopa, po czym się zabujała. Postanowiłam jej jakoś dopomóc. Zwykle to ona mnie pomaga w różnych sprawach. Przyszła pora na rewanż.
Gdy już byli na miejscu, siedzieli sobie wygodnie popijając piwem naprędce zaimprowizowaną kolację Borek zapytał:
- Co będzie, gdy się zorientują, że coś nas za długo nie ma? Bo w końcu muszą to kiedyś wreszcie zauważyć.
- To jest jedyny słaby punkt mojego planu. Inna sprawa, że nie muszą się od razu łoić. Sukcesem jest, jeśli coś zaiskrzy. Poza tym ja nie znam Adaśka od tej strony, powinnam najpierw ciebie zapytać jak to z nim jest.
- Gejem nie jest na pewno. Za to o jego dupach sam nie wiem za wiele. Miał jakieś tam, ale teraz chyba nikogo nie ma.
- Ja sobie tak jednak myślę, że trzeba zadzwonić, nie czekać, aż któreś do nas zadzwoni. Niech wiedzą, że mają full luz, że nie wpadniemy im nagle, nie zaskoczymy ich podczas czegoś tam.
- Tylko kto do kogo?
- Chyba oboje na raz. Ty do niego, ja do niej. Nie wiem. Nie. Może ja najpierw tyrknę do Kaśki. Ona zna plan, on nie. Chyba, że już się dowiedział od niej, tak też mogło być. Dobra, dzwonię.
Malina nie czekała zbyt długo:
- No? Możesz rozmawiać?
- ...
- Zajebiście! To ja już nie przeszkadzam. My będziemy jakoś wcześnie rano, więc... I wiesz Kasiu, co ci powiem? Strasznie się cieszę.
Gdy odkładała telefon Borek spytał:
- To jak rozumiem, ja już nie muszę dzwonić?
- Dobrze rozumiesz. Poszło sporo szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Brawo Kaśka, zuch dziewczyna.
Malina i Borek nie przyjechali aż tak bardzo wcześnie. Długo gadali w nocy, omawiali różne rodzinne sprawy, więc trzeba było to odespać. Gdy weszli do mieszkania, Adaśko siedział przy stole pijąc kawę. Było idealnie posprzątane, nie istniał żaden ślad po tym, że była jakaś impreza. Malina spytała:
- Gdzie Kaśka?
- W łazience.
Podeszła do drzwi tegoż pomieszcznia:
- Kasik, to ja. Można?
- Luz, wchodź.
Borek wciąż rozglądał się po pokoju:
- Coś mi się tu nie zgadza.
Adaśko jakby wstrzymał oddech, gdy jego kumpel zawołał:
- Gdzie jest kurwa łóżko?
Istotnie, tam gdzie zawsze stał ten mebel było jakoś dziwnie nisko, gdyż zamiast niego leżał tylko materac, elegancko zaścielony, przykryty narzutą.
- Gdzie jest reszta?
- Na śmietniku.
- Aż taka ruina była?
- No.
Falibor obrzucił wzrokiem całą zwalistą postać kumpla.
- Nieźle.
- Ale w poniedziałek przywiozę nowe.
- Domyślam się.
Z łazienki wyszły mocno roześmiane Malina i Kaśka.
- Borek, suszarki nie mogłam znaleźć.
- Znając logikę Anity może być wszędzie, nawet w lodówce. Nie, żartuję. Ale na lodówce faktycznie może leżeć, zobacz tam.
Gdy Kaśka wyszła do kuchni nadal rozchachana Malina spytała:
- Rozumiem, że wiesz, co się stało?
- Wiem, choć nie aż tak detalicznie. Ale nie jest to potrzebne. Zastanawiam się tylko, co powiem Anicie, gdy wróci w niedzielę?
- Jak to co? Prawdę. To co wiesz. A do czasu, jak przyjedzie nowe wyrko będziecie się pukać trochę niżej. Miłość nie zna ograniczeń meblowych.
Ale o tym, znaczy o meblach już nie w tym odcinku. Co więcej, to już nawet nie w tym mini serialu, bo zaistniała sobie taka sytuacja, że właśnie się wziął i skończył. BULBA!