28 marca 2024

PIERWSZY TYDZIEŃ WIOSNY /odc. 4+5/

- Zaraz dojdziemy, do słonia znaczy się.
Malina uśmiechnęła się figlarnie i zakontynuowała:
- Wtedy w kafejce miałam najpierw podobne zdanie, jak ty, że to był zbieg okoliczności, przypadek. Bo tylko idiota lub zadufany w sobie ignorant nie wierzy w przypadki. Ale co szkodzi to zbadać? Zaczęłam od Diuny, ale to tylko bajka. Potem eksperymentowałam w pracy. Ty wiesz, jaki dziewuchy miały ubaw, gdy buczałam na wazonik, czy jakieś tam pudełka? Ale to była ślepa uliczka, fałszywy trop. Więc wzięłam stertę książek, tą co tu widzisz, po czym zabrałam się za teorię. Sporo znalazłam ciekawych rzeczy, ale przede wszystkim pojęłam, że to nie może działać na martwe rzeczy, tylko na psyche. Nie mam takiej fizycznej mocy, jak mają te trąby tybetańskie, oni tam faktycznie poruszają przedmioty.
- A kiedy będzie o słoniu?
- Kasik, nie przerywaj. Po porcji teorii przyszedł czas na eksperymentowanie. Więc dziś po robocie pojechałam do zoo.
- Chyba nie chciałaś...
- Nie, no coś ty, ocipiałaś? Zero testów na zwierzakach. To znaczy można na zwierzakach, ale tylko naszego gatunku. Jedynego gatunku, gdzie zdarzają się szury, których po prostu nie żal. 
- Ale czemu akurat do zoo?
- To dziwnie jakoś wyszło. Bo akurat zachciało mi się pukać, mrówki w dupie mi się uruchomiły, a tam pracuje taki jeden znajomy koleś...
- Wiem, ten od słoni, mówiłaś.
- Miałam z nim kiedyś takie szybkie coś tam, fajnie było, więc postanowiłam to powtórzyć. Ale zanim do niego dotarłam, to trafił się obiekt, nawet dwa. Próbowali karmić strusia jakimiś chrupkami, mimo że tablica jak wół, żeby nie dokarmiać. No, to na nich nabuczałam.
- Zadziałało?
- Połowicznie. Jeden uciekł, krejzolki się widać wystraszył, ale drugi wykonał przymiarkę do fajta. Nie padł całkiem, ale się mocno zachwiał.
Kaśka parsknęła śmiechem:
- Z defekacją?
- Nie sprawdzałam. Szybko dałam dzidę w drugą stronę.
- Potem był już słoń?
- Prawie, bo najpierw był koleś od słoni.
- Tego nie musisz opowiadać.
- No pewnie, za już potem namówiłam go, żeby wprowadził mnie do tych słoni. Trochę pękał, bo to nie jest bezpieczne. Taki słoń mnie nie zna, może coś mu nie pasować, jakiś dźwięk, zapach. Tak więc tylko pogłaskałam sobie jednego tak przez takie barierki. Wiesz, jaki był milusi w dotyku? Ale wtedy...
Tu Malina wykonała efektowną pauzę.
- No, co wtedy?
- Jaki słoń wydaje odgłos?
- Jak to jaki? Trąbi?
- Czasem tak, ale nie tylko. Nie wiem, jak to mam centralnie nazwać. To był taki cichy, głęboki, basowy pomruk. Ten chłopak mi powiedział, że połowy tego człowiek wcale nie słyszy.
- Rozumiem. Infradźwięki. Słyszałam, że kiedyś w amerykańskich kinach używano tego, żeby ludzie szybciej wychodzili z sali. Potem chyba tego zabronili, ale nie wiem dokładnie. A jak ty się czułaś?
- Trudno opisać. Z jednej strony bardzo miło, ale z drugiej taki jakiś niepokój mi przeszedł po plecach. Jednak wtedy pojęłam cały temat. Czyli jutro oddaję książki, po czym biorę się za eksperymenty.
Tym razem Kaśka aż się popłakała ze śmiechu:
- Już to widzę. Lalka szwęda się po ulicach i buczy na różnych złoli. Wiesz, jak będę kiedyś miała zaparcie, to na mnie też wtedy nabucz.
- Ty nie jesteś złolem, tobie się buczenie nie należy. Aha, tylko na razie dziób na kłódkę. Ani słowa Rudej, Anicie, innym zresztą też.
- Lalka, nie obrażaj, dobre?!
 
W środę właściwie nic się nie działo. Malina przyszła po pracy do domu i od razu poszła lulu, bo w nocy pobudka na Wiosenny Sabat. Tak więc nawet nie wiedziała, kiedy wróciła Kaśka. Zwykle zresztą wracała późno, bo klub był jakby jej drugim domem, tam zarabiała na rachunki, tam też ćwiczyła, bo jak już wiadomo Kawiarni, jest to kobieta trenująca, która żadnego sportu się nie boi. Praktycznie rzecz biorąc, to była trochę szefową tego klubu, więc sama sobie ustalała godziny pracy. Poza tym, jak już wiemy, po południach zaczął przychodzić ćwiczyć obiekt jej pożądania. Malina bardzo kibicowała swojej psiapsi, do tego jeszcze postanowiła dopomóc rozwojowi sytuacji. Zanim obie wyszły i pojechały nocą na wspomniany sabat spytała:
- No, jak tam z twoim Adaśkiem?
- Powolutku. Wstępny poziom wymiany miłych uśmiechów. 
- Mogę ci to ogarnąć od ręki.
- Nie, tak nie chcę. Żadnych czarowskich uroków. Chcę tak jak Anita dosiadła Borka, magią naturalną, bez ekstra sztuczek.
- Jednak powoli to trwa, a mrówki w dupie gryzą. Tak?
- Oj, daj już spokój. Gotowa? To jedziemy.
Tak oto wracamy do pierwszego docinka, kiedy obie panie wracają już po sabacie. Malina po drodze kombinowała, wreszcie wykombinowała. Całość planu miała już gotową czwartkowego wieczoru, nie był on zresztą taki zbyt skomplikowany, wręcz prymitywny, na pograniczu gimbazy.
- Kasiu, jutro w robocie kończymy bibliotekę.
- Wiem. I co z tego?
- Ja się wyprowadzę dopiero w sobotę. Może być?
- Oj weź Lalka, możesz kiedy chcesz. Choćby i za rok.
- Ale za to powiem ci, co robimy jutro po południu.
- My? Jak to?
- To jest tak, że Anita jutro jedzie do siebie, bo robi sessin zenowskie. Wiesz, dogadała się z tą Zulą, co była kiedyś na sabacie, pamiętasz.
- Pamiętam, bardzo ciekawa osóbka, tylko...
- Czekaj, daj spokojnie dokończyć. W piątki Anity nigdy nie ma w domu, znaczy u Borka, tylko jest u siebie. Wiesz, nasze sabaty, czy tam jakieś inne swoje zajęcia. Co robi wtedy Borek?
- Łazi na dupy?
- No coś ty?
- To nie wiem. Gra na kompie? Idzie do kina?
- Nie. Borek wtedy pije piwo. A z kim?
- Chyba mam w oczach błysk zrozumienia. Ale jeszcze...
- Cicho! Otóż my też się tam zjawimy. I wtedy będziesz miała okazję sobie pogadać z tym swoim wielkim ciachem. Tak bardziej prywatnie, nie klubowo. Poznacie się bliżej, lepiej. Pasuje taki pomysł?
- Dobre. Tylko co na to Borek?
- Borek ma gówno do gadania. Zrobi wszystko, co mu każę. Zgodzi się na każdy sztos, który zarządzę. Jestem Malina, jego ukochana sioreczka!
- Jest jeszcze Anita. Ukochana dupeczka.
- No, tak. Rządzimy nim na zmianę i zgrzytów zero. Ale to nie jest akurat teraz istotne. Zresztą jej też by się ten plan spodobał. Czyli co Kasiu? Wchodzisz?
- No pewnie. Diabła za rogi.
- Wystarczy za ten jeden, jaspisowy.
Wspólny radosny śmiech zakończył wieczorną debatę.
Adaśko wszedł do pokoju i postawił na stole zgrzewkę puszek piwa. Spojrzał groźnie na Borka i wskazując palcem na pakunek zakomenderował:
- Napierdalamy!
W tym momencie otwarły się drzwi wejściowe, po czym po chwili do pokoju wkroczyły dwie kobiety. Chyba zrobiły wrażenie, gdyż obaj panowie mieli nader zaskoczone miny. Wymienili spojrzenia, po czym Adaśko oświadczył:
- To ci dopiero niespodzianka.
Jedna z pań odparła stanowczym tonem:
- Tak miało być. Prawda braciszku?
- Nnnnooo... Tak jakby...
Nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale pod wpływem lodowatego spojrzenia Maliny ów braciszek dodał jakby nieco pewniej:
- Taki był właśnie plan.
Kaśka szybko dodała:
- Wczoraj było Święto Wiosny.
- Moją siostrę znasz, a to jest...
Adaśko przerwał Borkowi:
- A to jest pani Katarzyna, szefowa klubu, gdzie ostatnio, gdzieś od tygodnia zacząłem bardziej dbać o formę.
- Dla przyjaciół Kaśka, po co te ceregiele? Za to szefowa to gruba przesada. Szefem, właścicielem jest mój stryj, ja tam tylko pracuję, doglądam interesu.
Tu wtrąciłam Malina:
- Może nie stójmy tak? Borek, czyń horrory domu.
- Honory.
- Tak właśnie powiedziałam.
Gdy wszyscy się już byli rozsiedli, Adaśko sięgnął do zgrzewki, wyjął jedną puszkę, po czym z galanterią podał Kaśce.
- Pani będzie łaskawa?
- Zasadniczo to narkotyków nie używam, ale jedno piwko przy takim święcie jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Trzasnęły i syknęły otwierane puszki, powoli zaczęła się rozkręcać wesoła rozmowa, zaś Malina sięgnęła po swój plecaczek i wyjęła zeń pudełeczko, dokładnie to, które otrzymała od Anity dzień wcześniej. Następnym wyjętym przedmiotem było nieduże bongo, które nabiła Ziołem z owego pudełeczka. Gdy faja zatoczyła pierwsze okrążenie, zabawa nabrała kultury i zrobiło się po prostu miło. Jednak już po dwóch, czy trzech kwadransach, baczny boczny obserwator zauważyłby, że właściwie rozmawiają tylko dwie osoby: Kaśka i Adaśko. Malina milczała, a gdy Borek chciał coś wtrącić dyskretnym gestem nakazała mu powściągliwość. Przy okazji wyjęła też z plecaczka kilka paczek chipsów, czy też chrupek, za to schowała doń cztery piwa ze stołu. Zauważył to tylko Borek, ale siostra znowu dała mu znać, żeby nie zadawał żadnych pytań. Za to po kolejnym kwadransie wstała i syknęła do brata:
- Idziemy. Mam ochotę na mały spacerek.
Kaśka i Adaśko byli tak zaaferowani rozmową, że zupełnie nie zwrócili na to uwagi, tak samo też nie zareagowali, gdy rodzeństwo wyszło było na klatkę schodową. Borek posłusznie szedł za Maliną, zaś gdy już wyszli na ulicę zatrzymali się przy vanie ich gigantycznego kolegi.
- Ile wypiłeś piw?
- Jedno, drugie napocząłem. A czemu pytasz?
- Może być. Przejedziemy się kawałek.
Borek zdziwiony spojrzał na wręczone mu kluczyki:
- Skąd to masz?
- Podpiździłam. Wasze, znaczy Anity auto zabrała Anita, na wehikule Kaśki to ja mocno nie bardzo, ty chyba też. Na jakieś autobusy za dużo czekania, a na taryfę szkoda kasy. Więc pożyczamy na chwilę vana od Adaśka. Jemu teraz to pudło nie jest potrzebne, ma ciekawsze zajęcie do ogarnięcia.
- A gdzie mamy jechać?
- Do Kaśki. Mamy piwo, coś zrobię do żarcia, pogadamy sobie rodzinnie, jak siostra z bratem. Dawno nie mieliśmy takiej okazji. Będziemy się dobrze bawić. Wrócimy tu rano. No, ruchy. Otwieraj, wsiadaj, jedziemy.
Zanim jednak Borek odpalił auto, to nagle dostał ataku śmiechu. Po chwili zawtórowała mu Malina, zaś on kręcąc głową stwierdził:
- No, siśka, ty to jesteś niezła... No, ta...
- Ta co?
- Rajfurzyca? Tak to się nazywa?
- Złe słowo. Jeśli już, to swacica.
- Myślisz, że będzie coś z tego?
- Tego to ja już nie wiem. Ja go za nią nie przelecę, to już musi ona sama. Ale znając jej siłę przebicia, determinację, zdecydowanie, to...
- I tego za bardzo nie rozumiem. Kaśka zawsze robiła na mnie wrażenie takiej zimnej, nieprzystępnej, aseksualnej. Chorej pod tym względem.
- Nie wszystko o niej wiesz na ten temat, zresztą nie musisz, ale mnie akurat też zaskoczyła. Po prostu trafiła na swojego chłopa, po czym się zabujała. Postanowiłam jej jakoś dopomóc. Zwykle to ona mnie pomaga w różnych sprawach. Przyszła pora na rewanż.
Gdy już byli na miejscu, siedzieli sobie wygodnie popijając piwem naprędce zaimprowizowaną kolację Borek zapytał:
- Co będzie, gdy się zorientują, że coś nas za długo nie ma? Bo w końcu muszą to kiedyś wreszcie zauważyć.
- To jest jedyny słaby punkt mojego planu. Inna sprawa, że nie muszą się od razu łoić. Sukcesem jest, jeśli coś zaiskrzy. Poza tym ja nie znam Adaśka od tej strony, powinnam najpierw ciebie zapytać jak to z nim jest.
- Gejem nie jest na pewno. Za to o jego dupach sam nie wiem za wiele. Miał jakieś tam, ale teraz chyba nikogo nie ma.
- Ja sobie tak jednak myślę, że trzeba zadzwonić, nie czekać, aż któreś do nas zadzwoni. Niech wiedzą, że mają full luz, że nie wpadniemy im nagle, nie zaskoczymy ich podczas czegoś tam.
- Tylko kto do kogo?
- Chyba oboje na raz. Ty do niego, ja do niej. Nie wiem. Nie. Może ja najpierw tyrknę do Kaśki. Ona zna plan, on nie. Chyba, że już się dowiedział od niej, tak też mogło być. Dobra, dzwonię.
Malina nie czekała zbyt długo:
- No? Możesz rozmawiać?
- ...
- Zajebiście! To ja już nie przeszkadzam. My będziemy jakoś wcześnie rano, więc... I wiesz Kasiu, co ci powiem? Strasznie się cieszę.
Gdy odkładała telefon Borek spytał:
- To jak rozumiem, ja już nie muszę dzwonić?
- Dobrze rozumiesz. Poszło sporo szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Brawo Kaśka, zuch dziewczyna.
Malina i Borek nie przyjechali aż tak bardzo wcześnie. Długo gadali w nocy, omawiali różne rodzinne sprawy, więc trzeba było to odespać. Gdy weszli do mieszkania, Adaśko siedział przy stole pijąc kawę. Było idealnie posprzątane, nie istniał żaden ślad po tym, że była jakaś impreza. Malina spytała:
- Gdzie Kaśka?
- W łazience.
Podeszła do drzwi tegoż pomieszcznia:
- Kasik, to ja. Można?
- Luz, wchodź.
Borek wciąż rozglądał się po pokoju:
- Coś mi się tu nie zgadza.
Adaśko jakby wstrzymał oddech, gdy jego kumpel zawołał:
- Gdzie jest kurwa łóżko?
Istotnie, tam gdzie zawsze stał ten mebel było jakoś dziwnie nisko, gdyż zamiast niego leżał tylko materac, elegancko zaścielony, przykryty narzutą.
- Gdzie jest reszta?
- Na śmietniku.
- Aż taka ruina była?
- No.
Falibor obrzucił wzrokiem całą zwalistą postać kumpla.
- Nieźle.
- Ale w poniedziałek przywiozę nowe.
- Domyślam się.
Z łazienki wyszły mocno roześmiane Malina i Kaśka.
- Borek, suszarki nie mogłam znaleźć.
- Znając logikę Anity może być wszędzie, nawet w lodówce. Nie, żartuję. Ale na lodówce faktycznie może leżeć, zobacz tam.
Gdy Kaśka wyszła do kuchni nadal rozchachana Malina spytała:
- Rozumiem, że wiesz, co się stało?
- Wiem, choć nie aż tak detalicznie. Ale nie jest to potrzebne. Zastanawiam się tylko, co powiem Anicie, gdy wróci w niedzielę?
- Jak to co? Prawdę. To co wiesz. A do czasu, jak przyjedzie nowe wyrko będziecie się pukać trochę niżej. Miłość nie zna ograniczeń meblowych.
Ale o tym, znaczy o meblach już nie w tym odcinku. 
Co więcej, to już nawet nie w tym mini serialu, bo zaistniała sobie taka sytuacja, że właśnie się wziął i skończył. BULBA!

26 marca 2024

PIERWSZY TYDZIEŃ WIOSNY /odc. 3/

Zanim Malina odpowiedziała wykonała szybki kurs do kuchni, aby uzupełnić herbatą pustą filiżankę. Potem znowu sięgnęła po Kaśki telefon i oznajmiła:
- To jest Adaśko. Kumpel Borka. Pracuje w tej samej firmie, co mój braciszek oraz jego Anitka. Masz prawo go nie kojarzyć, bo cię przy tym nie było.
- Niby przy czym?
- Przy tej mojej przeprowadzce od tego, no wiesz od kogo. Nie chciałam cię prosić o pomoc, bo i tak już mnóstwo dla mnie wtedy zrobiłaś. Poza tym nie masz odpowiedniego auta, do tego jesteś normalnej postury dupcia, nam zaś trzeba było chłopa szafy. Do noszenia gratów, oraz tak na wszelki wypadek do robienia wrażenia, jakby tamtemu ćwulowi coś nagle odbiło.
- Mówisz Adaśko? W klubie przedstawiał się jakoś inaczej.
- Bo to pewnie ksywa taka ich tylko. Do użytku wewnętrznego. A zresztą czy imię ma jakieś znaczenie, skoro tak się na niego nagle napaliłaś? Ja tam się pytam dopiero już po wszystkim. A ostatnio to już właściwie wcale. Bo czy to jest w ogóle istotne, jak ma imię ktoś, komu...
- Stop! Może już dość o tobie i twoim życiu erotycznym, tylko opowiedz mi coś więcej o nim. To mnie teraz tylko interesuje.
- Kasiu, to jest Borka ziomal, nie mój. Ja go spotkałam pierwszy raz właśnie wtedy, potem jeszcze może kilka razy, tak nie na długo. Co prawda nie mój typ, ale ogólnie to robił miłe wrażenie. Taki trochę misiaczkowaty poczciwina, takie golemy często tak mają.
Malina upiła z filiżanki i nagle dodała:
- Aha! Misiaczek misiaczkiem, ale Borek mi raz opowiedział, że ten misiaczek kiedyś się procesował sądownie z jakąś siłownią. Poszło o jakąś maszynę do ćwiczeń. Coś tam połamał, czy samo pękło, była ostra draka, ale nie znam dokładnych detali tej historii.
Kaśka prychnęła lekceważąco:
- Pewnie słabizna była. Kupili jakiś tani, chiński, gówniany sprzęt, to doszło do wypadku. W naszym klubie to niemożliwe, absolutnie wykluczone. Ale faktycznie, jak widzę, jakie on sobie wrzuca obciążenia, to jest mi naprawdę mokro. Aż się leje.
- Chyba musisz sobie kupić podpaski, ale takie specjalne, dla zakochanych instruktorek fitness clubów.
- A idźże mi Lalka w cholerę!
We wtorek Kaśka wróciła do domu później, niż zazwyczaj, ale Malina miała wrócić jeszcze później, bo jej jeszcze nie było. Wreszcie jednak zgrzytnął zamek w drzwiach, zaś po chwili rozległ się triumfalny krzyk:
- Już jestem blisko, właściwie to już chyba doszłam! 
Kaśka spojrzała na wchodzącą do pokoju Malinę zdecydowanie mocno zdziwionym wzrokiem i spytała:
- Słucham? Robiłaś to sobie idąc po schodach?
- No weź, ja nie o tym. Już wiem, o co chodzi z tym moim głosem. Po robocie poszłam do zoo, wiesz, mam tam takiego znajomego, opiekuje się słoniami. Rozumiesz już teraz?
- Tak rozumiem, że aż nic nie rozumiem.
- To posłuchaj.
Mówiąc to Malina podsunęła Kaśce telefon do ucha.
- Nic nie słyszę.
- I tak ma być! A co czujesz?
- Czuję, że zmarnowałam zaiste wiele lat swojego pięknego życia kumplując się z porąbaną kretynką.
- Czekaj, podłączę pod wzmacniacz.
- A w cipę se to podłącz! Nie zgadzam się. Już kiedyś mi majstrowałaś przy sprzęcie i rozmajstrowałaś mi go na cacy. Weź Lalka, zostaw to wszystko, siadaj na pupie i po prostu opowiedz paszczą, o co tu chodzi. Co ma do tego wszystkiego jakiś jebany słoń?
Ale o tym już nie w tym odcinku. BULBA!

24 marca 2024

PIERWSZY TYDZIEŃ WIOSNY /odc. 2/

Cofnijmy taśmę wydarzeń do poniedziałkowego popołudnia, kiedy to Kaśka weszła do domu. Zastała tam Malinę, co nie było bynajmniej wcale niczym dziwnym, gdyż jak świetnie wie uważnie czytająca Kawiarnia, ta zamieszkała u niej na kilka dni. Za to uwagę jej skupiło to, co jej psiapsia akurat robiła, czym się zajmowała. Nie było to bynajmniej nic dynamicznego, bo Malina tylko ślęczała za laptopem, co chwila też zaglądała do jakiejś książki, których cała sterta piętrzyła się na stoliku. Nawet nie rzuciła okiem na wchodzącą Kaśkę, tylko mruknęła:
- W mikrofali masz michę.
- Co upichciłaś?
- Będziesz zadowolona. Zaufaj mi.
Ta ostatnia uwaga była zupełnie zbędna, gdyż na kulinarne pomysły Maliny nikt nigdy jeszcze nie narzekał. Nawet, jeśli to były gotowe pierogi tylko do odgrzania kupione w pobliskiej garmażerce. Do tego też miała dobrego czuja, co wtedy wybrać, żeby było dobrze.
Gdy Kaśka uporała się już ze swoim posiłkiem, podeszła do stolika i sięgnęła po jedną z leżących na nim książek.
- Mogę zobaczyć?
- Oczkami się zobacza, nie rączkami. Luz, żartowałam.
Mówiąc te słowa Malina oderwała wreszcie wzrok od ekranu. Za to Kaśka przekładała jedną pozycję po drugiej rzucając okiem na tytuły i kręcąc głową:
- Czegoż tu nie ma? Istna kasza tematyczna. Skąd ty to wszystko masz? Tak w jeden dzień, taki zestaw zdążyłaś zebrać? Gdzie?
- W pracy. Tak się jakoś dziwnym trafem porobiło, że Roxy wzięła zlecenie na sprzątanie biblioteki, czy raczej antykwariatu. Więc robota robotą, ale przy okazji zgarnęłam kilka pozycji.
- Buchnęłaś?
- No coś ty? Tylko sobie pożyczyłam. Na legalu, za pokwitowaniem. Do piątku wszystko musi się znaleźć na swoich miejscach. I to wcale nie jest żadna kasza. Przyjrzyj się temu jeszcze raz, uważnie i znajdź wspólny mianownik.
Kaśka poszła za tą sugestią i nagle pojęła:
- Głos! Akustyka. Chcesz po prostu rozkminić, co się tak naprawdę stało wtedy w parku? Moim zdaniem to był jakiś dziwny zbieg okoliczności, ale spierać się nie będę. Tylko może zrób sobie teraz chwilę przerwy? Szkoda twoich ślicznych ocząt. Fajną herbatę kupiłam.
- Skąd wiesz że fajną?
- Jeszcze nie wiem, ale moja Intuicja wie.
Przez kilka minut raczyły się nowym nabytkiem Kaśki siedząc w kompletnym milczeniu. Wreszcie Malina odstawiła filiżankę i mruknęła:
- No. To była dobra koncepcja.
- To czemu mi się tak dziwnie przyglądasz?
- Twoja aura...
- Coś nie tak z moją aurą?
- Nie, dlaczego? Jest fajna, ale...
Tu należy wspomnieć, że zdolność widzenia cudzej aury Malina miała od zawsze, zanim jeszcze przystąpiła do kowenu Anity. Wcześniej nigdy nie przywiązywała do tego zbytniej uwagi, dopiero gdy Roxy wzięła ją pod swoje mentorskie skrzydełko zaczęła nad tym pracować. 
- No? Co jest z tą moją aurą?
- Zawsze masz taką gdy... 
- Do brzegu Lalka, do brzegu. Bo zaraz ci jebnę.
Tym słowom przeczyła pogodna mina Kaśki, która zresztą nigdy nikomu nie groziła, tylko tłukła od razu. Poza tym nigdy Malinę, którą trzepnęła kiedyś tylko raz, tak terapeutycznie, nie po złości, gdy ta narąbała się za bardzo na jakiejś imprezie i była upierdliwa równie za bardzo.
- Kasiu, ty masz po prostu ruję.
- To chyba nie jest patologia? Raczej objaw zdrowia psychicznego. Kobieta bezrujna to chora kobieta.
- Nie czaruj mnie. Obie wiemy, że jesteś dość szczególnym przypadkiem. Ciebie to nachodzi raz na kwartał i wtedy...
- Co jest wtedy?
- To jest wtedy, że masz przez parę dni wyłączony telefon. Tylko jest jeden drobiazg. Ostatnio tak miałaś w zeszły weekend. Coś trochę za wcześnie na następny raz. Czy chcesz ze mną o czymś porozmawiać?
Kaśka upiła łyk ze swojej filiżanki i odparła:
- Przed Lalką nic się nie ukryje. Otóż ostatnio do klubu przychodzi nowy klient. Ty go nigdy nie widziałaś, bo sama nie zaglądałaś przez ostatnich  kilka dni. A dostrzec go trudno nie jest, bo kafar jest straszny, istny Hulk. Nawet mu fotkę zrobiłam, jak nie widział.
-To dawaj, na co czekasz?
Gdy Malina spojrzała na wyświetlacz na chwilę oniemiała, potem zaczęła się śmiać, potem spoważniała, wreszcie westchnęła:
- Jakiż ten świat jest mały.
- Znasz go?
- Znasz to za mocno powiedziane. Po prostu wiem, kto to jest.
- Czyli kto?
Ale o tym już nie w tym odcinku. BULBA!

20 marca 2024

PIERWSZY TYDZIEŃ WIOSNY /odc. 1/

Porę zwykłego, niejako powszedniego sabatu można sobie wybrać dowolnie. Anita zwykle wybierała noc z piątku na sobotę. Przyczyna była prozaiczna. Większość czarownic, zwłaszcza te młodsze, początkujące jeszcze wiedźmy nie zawsze są paniami swojego czasu. Mają zwykłe ludzkie zajęcia, pracują, studiują, czy też robią coś innego, co nie ułatwia synchronizacji wspólnych spotkań. Za to sabaty na okoliczność czterech naturalnych świąt: Przesileń, czy Równonocy rządzą się innymi prawami. Tu nie ma wyboru dnia, ni pory doby. Rytuał musi odbyć się dokładnie według wskazań astronomicznych. Dlatego frekwencja na tych sabatach bywa rozmaita, od jednej skrajności do drugiej. Było raz nawet tak, że Anita wzięła urlop na żądanie aby spędzić ten czas we dwie. Bo Roxy jako samodzielna, samorządna szefowa firmy prawie nigdy nie miała takich kłopotów.
Tym razem jednak, na Wiosenny Sabat zjechało się wiele kobiet. Czwarta rano to nie problem dla czarownicy. Jeśli takowa pora jest dla niej zbyt barbarzyńska, to powinna przemyśleć, czy naprawdę chce nią być. Za to dla odmiany nieobecna była Roxy. Ale powód faktycznie można uznać za nader ważny. Wyjechała do rodziny, którą nawiedziła lokalna, domowa epidemia. Medycyna medycyną, lekarze lekarzami, ale dobra czarownica zawsze się przyda na miejscu, czasem nawet jest wręcz nieodzowna. Zaś Roxy była naprawdę dobra, wręcz znakomita. Więc zostawiła cały swój sprzątający biznes Tami, która choć czarownicą nie była, to znała się na robocie, więc można było mieć do niej pełne zaufanie, po czym wyjechała na drugi koniec Polski nie podając zbyt dokładnej daty powrotu.
Anita przyjęła to na spokojnie, zaś kwestię doboru asystentki rozwiązała od ręki. Swoją obecność potwierdziło wiele wiedźm, więc potrzebowała takowej. Rozmowa była krótka:
- Malinko, koniec obijania się. W rzucaniu uroków jesteś już niezła, ale same uroki to nie wszystko. To jest tylko mały wycinek Wielkiej Magii. Mam za to dla ciebie coś poważniejszego.
- Miłość to poważna sprawa, chyba najpoważniejsza?
Pisnęła Malina, ale Anita ucięła dyskusję:
- Nie bajeruj mnie tu. Dobrze wiem, jak cię Roxy szkoli. Nie wtrącam się, ale nie podoba mi się to. Już dawno powinnaś mieć swoją Dużą Inicjację, sama wstępna, uczniowska to za mało. Kaśka będzie ją miała szybciej od ciebie, choć zaczęła dużo później.
- Bo ty mi to blokujesz.
Tego jednak Malina już nie powiedziała, bo mina bratowej zapowiadała ciężką drakę, tego zaś na pewno nie chciała.
Za to już po sabacie, podczas nader skromnego, wręcz symbolicznego after party Anita zaciągnęła ją do kuchni, uścisnęła, ucałowała czule, chwyciła za krok i wylizała jej buzię niczym napalona leska.
- Byłaś naprawdę super. A to premia.
Mówiąc to wręczyła jej małe pudełko.
- Co to jest?
- Nic takiego szczególnego. Tylko koniecznie podziel się tym z Kaśką. Wiem, że wystrzelała się już ze swoich zapasów.
- Skąd wiesz?
- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz i o tym, co ja wiem.
- Nie byłabym tego taka za bardzo pewna.
Malina cmoknęła Anitę w policzek i wyszła z kuchni...
Na dworze było już dobrze jasno, gdy całe towarzystwo się rozjechało. Anita jako ostatnia wsiadła do auta, wyraźnie uruchomiona zresztą, a w głowie miała gotowy plan poranka. Już wiedziała, jak obudzić Borka, żeby potem razem radośnie pojechać do pracy. Byli już ze sobą około dwa plus pół roku, ale jeszcze nigdy dziwnie jakoś nie było okazji, żeby to zrobić. Za to Malina też nie była wcale śpiąca siedząc w koszu łomoczącego motocykla Kaśki. Bynajmniej nie ten łomot był tego przyczyną, tylko taśma wydarzeń zaszłych jeszcze przed sabatem, która przewijała jej się przez głowę. Też miała pewien plan, choć nie na poranek, do tego nie tak dokładny, jaki miała jej bratowa. Bo i sama sprawa nie była taka prosta.
Ale o tym już nie w tym odcinku. BULBA!